Dzień Dwieście Dziewięćdziesiąty Czwarty...
Deszczowy Król
Gdzieś, kiedyś, w dawnych dawnych czasach, w dalekich dalekich krainach, gdzieś w początkach tworzenia się ludzkich zorganizowanych społeczeństw jedną z form sprawowania władzy był tzw. "deszczowy król". W skrócie chodziło o to że władca był odpowiedzialny za sukces swojego ludu. Jego życie było bezpośrednio powiązane z tym jak się ludziom wiodło. Jeśli czasy były dobre, deszcze obfite, plony dorodne, ludzie i inwentarz zdrowe - znaczy się władca cieszył się sympatią niebios, łaska pańska była z nim, więc sobie rzadził beztrosko, jego było wino kobiety i śpiew. Jeśli jednak sprawy zaczynały przybierać zły obrót, nastawała susza, bydło padało i mleka nie dawało - oho, znaczy się że władca stracił łaskę bogów, znaczy się zaczyna zagrażać swemu ludowi. Logicznym ruchem było więc jego ukatrupienie i zastąpienie kimś komu los bardziej sprzyja. Szczęście i nieszczęście ludu powiązane było bezpośredno z zyciem lub śmiercią władcy. Pełna odpowiedzialność i pay for performance only.
Popatrzmy teraz na wielkiego Wołodię... Obiecał swemu ruskiemu ludowi szczęście, potęgę, dobrobyt. Szacunek świata, lęk wrogów, odzyskanie utraconych ziem dawnego imperium. Taki był deal, taka była umowa społeczna dla której naród gotów był przymknąć oko na te zegarki za całożyciową pensję przeciętnego obywatela. No.. to chyba Wołodia jednak nie dowozi. Nie wyszło. Władza absolutna ma jedną wadę, absolutna jest też odpowiedzialność za błędy. Za klęskę odpowiada władca. Owszem, Wołodia mocno lawiruje, zrzuca winę na wszystkich wkoło, pazernych oligarchów, nieudacznych generałów, NATO, SRATO i innych kosmitów. Ale jak dugo można? Kiedy nawet potulnemu ruskiemu ludowi opadną łuski z oczu? Może już powoli zaczynają...? Mrzonki i mokre sny? Cóz... "deszczowym królem" Wołodię mianował ostatnio niejaki, ogarnięty żałobą smutny pan Dugin.
Ale nic nie jest jednowymiarowe. Bo się zaraz zastanawiam. Umarł król, niech żyje król. No właśnie. Kto będzie tym nowym, przynoszącym szczęście władcą? W normalnym kraju ludzie by coś wybrali. Może lepiej, może gorzej, ich wybór. Tutaj wyboru nie będzie. Nie znamy wewnętrznych gierek, układów sił, ambicji. Ale to co ja widzę to jakoś mocno pesymistycznie mnie nastawia. Wszyscy czekają aż Putler pogibnie. Ja sobie zadaje pytanie co za kanalia zajmie jego miejsce. Bo jak tak sobie swoim głupim tępym wzrokiem patrzę na tę ruską menażerię to niestety widzę tylko jedną mendę gorszą od drugiej. Porządni ludzie raczej nie liczą się obecnie w kolejce do schedy. A system stworzyli sobie taki że premiuje tylko najgorsze skurwysyństwo. Im ktoś większa kanalia tym będzie miał większą szansę na władzę. Jak widzę takiego Ławrowa na przykład (może bardziej słyszę) to się człowiekowi nóż w kieszeni otwiera. Ale on w tej ekpie to chyba i tak jest jeszcze wersja light. Naprawdę, z przerażeniem patrzę jak rośnie tam pozycja w państwie takiej kreatury jak Prigożyn. A facet ma w dodatku prywatną i całkiem sprawną armię do dyspozycji. Tak w razie czego. Bo też coraz bardziej zaczynam się przekonywać do myśli że nie będzie to pokojowe przejęcie władzy. W najlepszym przypadku widzę tam jakiś spory pucz. W najgorszym razie skończy się to wojną domową. Zresztą tak jak przewiduje to choćby sam Girkin (tyle że on nie widzi prawdziwyc przyczyn, tkwiących głęboko w ichnim systemie a nie działanaich zewnętrznych). Wojna domowa, w państwie gdzie jest broń atomowa. Nie brzmi to dobrze. Może więc nie życzmy sobie przedwczesnej śmierci deszczowego króla? Bo ponoć najgorsze przekleństwo to spełnienie się niektórych nie do końca przmyślanych życzeń.
Bo chodzi o to żeby walczyli, a nie wygrali
Taka parafraza kultowego teksy z Kleru... chyba coraz bardziej mam takie wrażenie że tak faktycznie jest. Tym którzy wspomagają Ukrainę zależy na tym by jak najdłużej walczyła, a niekoniecznie na tym by wygrała tę wojnę. A już na pewno nie szybko wygrała. Tak jest niestety zyskowniej. Póki trwa wojna można na niej zarabiać. Finansowo, politycznie, wizerunkowo. Osłabiać przeciwnika, wykrwawiać go. Ale niekoniecznie dobijać. W sumie trochę hipokryzja, dla nas pewnie też jest to jako dla państwa korzystne w pewien sposób. Szybka porażka Rassiji by oznaczała też szybki start jej odbudowy. Więc to kolejny argument że wojna będzie jeszcze trwała długo. W zasadzie każdy wie czego potrzebują żeby tę wojnę wygrać, i to w miarę szybko. I są to rzeczy dostępne. Nie ma woli żeby to zrobić. OK, niby trochę strachu przed atomem, ale czy to ma jakieś podstawy? Zresztą może Ukraina woli zaryzykować, byle mieć takie możliwości?
Jakie możliwości? Głównie obecnie lotnictwo, nawet małe ale w standardzie NATO żeby pozbawić putlerowców opcji do bezkarnych ataków z dużej odległości na zaplecze. Oraz coś do uderzeń na dalekie zaplecze Rassiji. Oni nam elektrownie to my im elektownie. Przestaliby cwaniakować. Nawet małe środki mogą być bardzo skutecznie odstraszająco. Dobrze to widać po atakach na lotniska bombowców strategicznych. Szkody prawie żadne w skali wojny ale samo ryzyko zmusiło do relokacji samolotów na bardzo dalekie lotniska i ograniczyło zdolności uderzeń. Dodatkowy bonus - okazało się że wśród ofiar jest załoga jednego z samolotów. No... jak sobie odpalali te pociski manewrujące gdzieś znad Białorusi, Rassiji czy znad morza, w bezpiecznych kokpitach samolotów, raczej panowie majorowie lotnictwa strategicznego nie wyobrażali sobie że zostaną ofiarami tej wojny. No... może w jakiejś katastrofie, wypadku, zdarza się, i bez wojny. Ale że ich jednak sięgną ukraińcy? Cóż... zonk.
Dodaj komentarz