Dzień Sto Osiemdziesiąty Drugi
Independence Day
Pierwszy wojenny dzień niepodległości Ukrainy. Dodatkowo zbiega się w czasie z pólrocznicą wybuchu wojny. Od czasu wejscia do akcji HIMARSów linia frontu dość stabilna. Bez większych zmian. Przypadek? Nie sądzę. Uroczystości niestety w takich warunkach muszą być dość skromne, ale obie strony robią co mogą aby taki uroczysty dzień jakoś uświęcić. Plejada gwiazd odwiedza Kijów. Mam tylko nadzieję że przywożą jakieś dary, a nie tylko poprawiają sobie nadszarpnięte PR.
Z refleksji w klimacie "blue moon" to jednak coraz bardziej dociera do mnie skala katastrofy jaka dotyka Ukrainę, A trzeba pamiętać że ten kraj był w stanie dość dużej ruiny jeszcze zanim się ona zaczęła. Wszyscy się jarają kryzysem gospodarczym wywołanym sankcjami jaki nadchodzi w kraju wiecznej szczęśliwości i miru. Faktycznie, mają stracić jakieś może nawet 15% PKB. Ogromne załamanie. Może nawet trochę więcej. Dobrze im tak. To jest gospodarcza katastrofa, wielki kryzys, będzie bolało. Tyle tylko że jak w takim razie nazwać sytuację Ukrainy, dla której szacunki mówią o spadku PKB o 40-50%? Przecież to armagedon. Jak w takiej sytuacji utrzymać kraj, a jeszcze toczyć kurewsko drogą wojnę? Jak pomagać tym wszystkim którzy nie mogą wykonywać pracy zawodowej bo ich zakład pracy został zniszczony, jest okupowany, stracił rynek zbytu albo po prostu zawiesił działanie? Kto ma płacić podatki? Potencjał gospodarczy Ukrainy to była 1/10 Rassiji przed wojną. Obecnie, mimo sankcji itp to będzie nawet nie 1/20. Relatywna sytuacja Ukrainy jest więc 2x gorsza niż była, a była i tak bardzo słaba. Niestety wie o tym Kreml, i być może teraz nawet wiedzą że, być może, wystarczy tylko chwilę poczekać, jeszcze trochę pokrawić Ukrainę, rozwalić trochę więcej infrastruktury, zakładów pracy, i niesety państwo może się rozwalić nie wojskowo ale ekonomicznie. Nie wiem jak dokładnie wygląda pomoc gospodarcza, raczej mamy fragmentaryczne informacje. Eksport zbóż fajnie że jest, ale to wciąż ułamek tego co przed wojną. Plony będą słabe, sporo upraw spłonęło, brak nawozów, możliwości uprawy, zaminowane pola, płonące łany. Fabryki w dużej mierze stoją, wszelka infrastrukryra coraz bardziej jest niszczona. Gospodarcze niszczenie Rassiji to ułamek tego co spotyka Ukrainę.
Tym bardziej frustrują obrazki z granicy polsko- ukraińskiej, gdzie głównie z powodu naszej strony stoją dziesiątkami kilometrów ciężarówki z toawrami na eksport. Niby tak pomagamy, tacy z nas przyjaciele (faktycznie pomoc wojskowa jest ogromna, podobnie jak pomoc dla uchodżców), ale jednak tutaj też chyba można by skierować jakieś większe siły. Może otworzyć dodtakowe przejścia, dodać ludzi, może jakieś procedury uprościć. Te $$$ są teraz krytycznie potrzebne. A jendocześnie każdy $ który Ukraina sama zarobi to $ którego nie będzie żebrać od nas czy innych. A wyda go zapewne na dalszą walkę. Naprawdę, to jest win-win. Chociaż ... może nie dla wszystkich. Spotkałem się ostatnio, ku pewnemu zaskoczeniu, z opiniami pełnymu obaw przed tym ukraińskim importem. Choćby nasi rolnicy widzą w nim zagrożenie, tanie zboża które zaleją rynek i ich wykońćzą. Biorąć pod uwagę ostatnie wzrosty cen może nie jest to jakieś wielke ryzyko, ale faktycznie jakoś to na rynek wpłynie. Czy więc te kolejki na granicach nie są jednak trochę planowym dzałaniem żeby bronić naszych? Póki gospodarka hula może i nie jest to straszne ryyzko, ale jak hulać przestanie to nastroje mogą się zmienić bardzo radykalnie.
Niestety, wciąż uważam że stan gospodarki i finanse na prowadzenie wojny będą jednym z kluczowych czynników decydujących o wygranej. I niestety w tym aspekcie Ukraina jest w sytuacji o wiele bardziej tragicznej niż Rassija, co optymizmem nie napawa. Zapewne walcząc o życie Ukaina "próg bólu" ma położony o wiele dalej niż ludzie radzieccy, Kreml mógłby nie przetrwać aż takiej katastrofy, ale niestety sankcje tego nie dadzą. Być może jak tak jeszcze trochę powojują to im się zacznie sypać armia. Nastroje są podłe od dawna, i raczej idą w dół. Powoli ale jednak. Ostatnio zaczyna brakować amunicji (sic!) , oczywiście bardziej w lokalnych punktach czasoprzestrzeni niż globalnie, ale jednak dla nich to szok. Zaczyna też coraz bardziej brakować sprzętu. Jeśli naruszają już mocno rezerwy strategiczne, te na wojnę z zachodem )przynajmneij w niektórych kategoriach) to nawet najzagorzalsi wszechrosjanie zaczynają się niepokoić so potęgę swojego kraju i jego gotowość na ndadchodzącą wojnę z pedalskim zachodem. A to dla Kremla czający się cios w plecy.
A tak już zupełnie na marginesie: jakoś tak przypomniałem sobie jak na studiach znajomy zaprosił mnie kiedyś do gry/symulacji geopolitycznej na wydziale nauk politycznych UW. Trafiłem do zespołu rządzącego Rassiją. Były to dawne czasy, chyba jeszcze Jelcynowe. Szczegółów nie pamiętam już dobrze... wiele wody upłynęło w Dnieprze od tych wydarzeń. Ale pamiętam że gra toczyła się o wybudowanie rurociągu z Rassiji na Zachód, może i do Niemiec. Celem Rassiji było ten rurociąg wybudować. Celem szeregu innych krajów było niedopuszczenie do tego, Jako że studiowałem ekonomię zostałem ministrem finansów Rassiji. Sytuacja była super ciężka. Mieliśmy ogromne zasoby surowców, które bardzo były potrzebne krajom zachodu. Ale i gigantyczne koszta, zwłaszcza utrzymania gigantycznej armii. Gra była skalibrowana tak że Rassija była realnie totalnym bankrutem. W zasadzie miała nie mieć szans na prowadzenie na przykład wojny, bo nie byłoby ją na to stać (koszty wojny były jeszcze bardziej gigantyczne niż utrzymania wojsk). Jako urodzony ekonomista (tzn ktoś kto umie liczyć) szybko doszedłem do wniosku że jedyną szansą na cokolwiek jest naprawa finansów. Zaczęliśmy sprzedawać na zachód surowce, ale też wynegocjowaliśmy inwestycje w fabryki w Rassiji w zamian, budując powoli potencjał. Armię mieliśmu tak ogromną że była silniejsza niż cała reszta Europy razem, więc też można ją było mocno przyciąć ograniczając koszty, a jednocześnie wygenrować kasę na jakieś inwestycje, i wciąż być całkiem silną armią. W połowie gry szło nam tak dobrze finansowo że sędziowie zrobili nam audyt czy aby nie oszukujemy z budżetem. Jak się okazało że nie to zmienili trochę zasady gry żeby nam trochę utrudnić. Pomimo tego po uzdrowieniu finansów mieliśmy tyle kasy że wobec klęski naszej dyplomacji mogliśmy bez przeszkód przejść do dyplomacji czołgowej. Ostatecznie przegraliśmy, za późno sięgneliśmy po argumenty siłowe i skończył się nam czas wyznaczony na budowę rurociągu. Ale kasę mieliśmy wypchaną dukatami. Stać nas było na wojnę. Po zakończeniu symulacji podeszli do mnie zszkokowani sędziowie z pytaniem jak to zrobiliśmy, zaczynając od stanu totalnego bankruta. No cóż, "gospodarka głupcze". Co w obecnych okolicznościach nie jest konkluzją korzystną dla Ukrainy, niestety.